Obiecałem coś damskiego i czas wielki się z tej obietnicy wywiązać. Od razu mówię, że jakoś mam większe przekonanie do szycia męskich rzeczy (czytaj spodnie). Ale zmierzyć się trzeba ze wszystkim. A zaczęło się od tego, że kuzynka kupiła sobie tunikę (choć na upartego może to być sukienka, choć bardzo krótka). Pech chciał, że to był ostatni model i moja mama się nie załapała. To postanowiłem jej uszyć podobną. Oczywiście kuzynkowa tunika jest z wiskozy a ta moja z bawełny i dżerseju. Obie tkaniny mają domieszkę elastyny i się ładnie w bok rozciągają. No i siłą rzeczy są grubsze od wiskozy. Gdyby ktoś miał problemy z określeniem koloru to piszę, że bawełna jest koloru ciemno pomarańczowego, trochę w rudy wpadający. A dżersej jest ciemno granatowy. Świetnie ze sobą współgrają. Tyle o tkaninach i kolorze.
Teraz najlepsze - wykrój. Zrobiłem go od podstaw sam. Tunikę kuzynki narysowałem sobie na kartce, obmierzyłem i zobaczyłem co i jak pozszywane. Niestety anie overloka ani cowerloka nie mam, więc musiałem sobie radzić maszyną. Ale wracając do wykroju. Sam sobie na kartce połowę przodu naszkicowałem, zgiąłem papier wzdłuż i na podstawie przodu, który przepijał spod spodu, naszkicowałem tył. I to była najprzyjemniejsza część pracy ;-)
Rysunek na arkuszu pergaminu.
A tu już powycinane i skorygowane (musiałem wydłużyć kołnierz o 1,5 cm, bo inaczej nie przeszłoby przez głowę)
Następnie zabrałem się za szycie. Już nigdy nie będę szyć bez fastrygowania! Normalnie tylko robotę sobie dołożyłem. Te ramiączka musiałem chyba z 5 razy pruć, bo albo nie pasowała długość przodu i tyłu, albo się budy pod pachami i na plecach robiły. W końcu sfastrygowałem i leży idealnie!
I jeszcze jedno, nie jest to dokładna kopia, bo dodałem od siebie marszczenia na przodzie. W oryginale tego nie ma ;-)
Oczywiście sama tuniko-sukienka (mam problem jak to sklasyfikować, bo na upartego to może być sukienka w stylu lat 60-tych) nie jest idealna, kto się przypatrzy to znajdzie mankamenty, ale przy noszeniu takich dupereli się nie dostrzega.
Zakłada się przez głowę, nie potrzebny zamek ani inne ustrojstwa. Materiał się rozciąga, więc nie ma problemu z ubieraniem. Dziury na ręce i głowę są wystarczająco duże :)
Mama jest bardzo zadowolona zarówno z koloru jak i fasonu. A to mnie cieszy najbardziej, że wreszcie uszyłem coś, co i jej i mnie się podoba.
Kończąc mój przydługi wpis jestem z siebie dumny, że popełniłem swój pierwszy w życiu wykrój (nie odrysowywany bezpośrednio z rzeczy, bo tak kopiowałem spodnie). Chyba się zaopatrzę w książkę dotyczącą tworzenia form.
Tym razem zdjęcia bez modelki, bo leży chora. I tak mam wyrzuty, że ją fatygowałem do przymiarki co chwilę. Bo żywot ze mną nie jest lekki i co chwila trzeba przymierzać. Przepraszam za różne odcienie na zdjęciach, ale aparat mam dupowaty (na pewno ja nie potrafię go obsłużyć, ale się do tego nie przyznam) i jest jak jest. Klikając na zdjęcie powinno się powiększyć.
Tuniko-sukienka od przodu. Te marszczenie jest na środku, to zdjęcie jakoś głupkowato wyszło.
Tu od tyłu. Teraz widzę, że nierówno na wieszaku powiesiłem...
A tu rzut oka na jedyny wart uwagi szczegół - marszczenie.